czwartek, 24 września 2015

Walter Hofer, Alexander Stoeckl, Richard Freitag, Manuel Poppinger, Piotr Żyła, Kamil Stoch

No to jestem. Obiecałam Wam gęste tłumaczenia, ale szczerze ich nie znoszę, zarówno czytać, jak i pisać. I nie wiem czego bardziej.
Dużo się u mnie ostatnio dzieje. Wydaje mi się, że pozytywnych rzeczy, więc w zasadzie powinnam się cieszyć. I chyba cieszę, bo żadnego doła, nawet małego, już dawno u siebie nie zauważyłam (odpukać!). Co to za rzeczy? Rzeczy w zasadzie z pozoru błahe, dotyczą mojego nudnego życia codziennego. Autografów na szczęście też przybywa, może nie jest to wyśniona ilość, ale zdecydowanie podpisy, o których można śnić. ;)
Na moim facebookowym profilu (przypominam, że go mam) wspominałam kiedyś o tym, że wrzesień zapowiadał się ciekawie. Chodziło o 40. Festiwal Filmowy w Gdyni, na którym miałam być obecna. Niestety musiałam zrezygnować z tego wyjazdu. Z ciężkim sercem, bo jednym z gości była Pani Jadwiga Barańska, którą kocham i wielbię całym sercem.
Możemy uznać to za gęste wytłumaczenia? Dobra. Odhaczone. 
Przejdźmy do nowego wpisu. Podczas gdy inni już dawno zostawili sprawę w tyle, ja postanowiłam nadal pławić się w fantastycznych wspomnieniach z Wisły.


O, w tej notce mam dużo do skomentowania. No to po kolei.
Albo nie, od końca. Cholera, no i nie wiem.
Dobra, zacznę ogólnie o zawodach.
W poprzednim wpisie wspominałam, że nie płaciłam za bilet na zawody. Wiecie, bardzo się z tego cieszę, bo gdybym płaciła, prawdopodobnie byłabym bardzo zła. Kupowałabym bilet na strefę stojącą (sektor B1 na TEJ mapie) i osiągnęłabym całe nic. Nie widać tego na mapkach i schematach, ale ten sektor nie przylega do zeskoku. Jeśli masz szczęście, długą rękę i odpowiednią miejscówkę, może złapiesz jakąś kartę autografową po zawodach, gdy skoczkowie wychodzą do barierki, ale to też nie jest gwarantowane, bo Ciebie i skoczka dzieli jeszcze przejście dla tzw.VIP-ów, którzy też chcą autograf, zdjęcie, chcą wyjść, jeść, pić, srać, generalnie im się wszystko należy, a przynajmniej tak im się wydaje. I mogą Ci ten autograf wyrwać sprzed nosa (przepraszam wszystkich, którym zabrałam kartę, serio, myślałam, że to dla mnie). Lepszym miejscem do zbierania podpisów jest sektor A3. Z tego co widziałam dosyć sporo skoczków zatrzymywało się przy kibicach po skoku. Na tym schemacie nie widać mojego sektora. W zasadzie widać, bo sektor B1 z tego schematu to sektor dla ludzi z akredytacją, przylega do zeskoku i do przejścia dla skoczków. Tam się zbiera i ogląda najlepiej. ;)
W kwestii zbierania podpisów mam jeszcze jedną uwagę. Zrozumcie, skoczek ma prawo odmówić podpisu. Wszystko zależy od tego w którym momencie go poprosicie. Z tego co zauważyłam nawet nie ma sensu prosić zawodnika po pierwszej serii (chyba że to "drugo-" czy nawet "trzecioligowy" skoczek, który nie ma szans na awans do serii finałowej). Pierwsza seria jest bardzo nerwowa, zawodnicy się spieszą, bo muszą przejść przez wszystkie kontrole i odprawy, skonsultować skok z milionem osób, na nowo się rozgrzać, wjechać na górę i skoczyć ponownie. To jest stres i gra, liczy się każda sekunda, a gdy X, Y czy Z zatrzyma się przy Kasi i Marysi, to dlaczego nie miałby się zatrzymać przy Janku? Przecież Janek też ma prawo prosić o autograf. A Tomek o zdjęcie. A cała masa innych osób o inne rzeczy. Po kwalifikacjach nie jest źle, ale najlepiej jest po serii finałowej, bo wtedy jest już luz, skoczkowie zabierają swoje zdjęcia i sami wychodzą do kibiców, jest już uśmiech i cierpliwość. Najlepszym dowodem jest Walter Hofer, którego każdy normalny człowiek po prostu się boi i spina się na sam jego widok. Ja też. Kiedy w trakcie zawodów przechodził obok mnie, aż czułam jak mnie coś mrozi. Zawody się kończą, Mazurek Dąbrowskiego wybrzmiał, migawki aparatów ucichły, Walter rusza w tłum, uśmiecha się, rozmawia, robi zdjęcia z kibicami, rozdaje autografy. Przysięgam, szczęka mi opadła. Z lekką obawą poprosiłam go o zdjęcie i autograf, więc wyobraźcie sobie moją minę, kiedy Walter Hofer mnie przytulił i sam złapał za telefon (telefon mu wyrwałam, dyrektor dyrektorem, ale jakby zepsuł to nie wiem, czy doczekałabym się rekompensaty...). Wniosek: nie taki diabeł Walter straszny, jak go malują. 
Dalej mamy Alexa, ale teraz powiem o Kamilu, bo boję się, że nie dotrwacie do końca wpisu, a koniecznie muszę o nim wspomnieć (bo od wielu lat jest moim najukochańszym skoczkiem, o czym pisałam już tysiąc razy). Oczywiście Kamil miał największe branie. Od razu napiszę sprostowanie, bo zaraz jakiś hejter (mam już hejterów, czy jeszcze nie osiągnęłam tego progu popularności?) mi wypomni, że zawsze krytykuję ludzi, którzy zbierają po dziesięć podpisów od tej samej osoby, a sama tak robię w kwestii Kamila. Otóż, moi drodzy potencjalni Hejterzy (tyle szacunku, że aż wielka litera), moja krytyka tyczy się ludzi, którzy robią tak za każdym razem. Owszem, mam 6 podpisów Kamila (tylko? serio?), ale tych sześć podpisów mam w sumie. Z trzech spotkań i dwóch listów (przy czym jeden dostałam ryczałtem z PZN-u), nie podsuwałam mu dziesięciu fotek pod nos paraliżując kolejkę. Ale wracając do meritum. Przed wyjazdem wyciągnęłam z albumu wywołaną fotkę z Kamilem (Tak, to ja. Chyba nie myśleliście, że młoda Cindy Crawford?) i uparłam się, że musi mi ją podpisać. Po zawodach stoję przy barierkach i czekam na niego, a po napierającym na moje plecy tłumie domyślam się, że jest już niedaleko. Wyciągam więc zdjęcie i mazak (moja uwaga: bierzcie grube markery. Zawsze.) i czekam. Idzie Kamil i tłum się ożywia, każdy coś chce, a on już niemal mechanicznie odpowiada i rozdaje karty: dzięki, proszę, proszę, dzięki, nie zapeszajmy, dzięki, jasne, dzięki. Doszedł do mnie, podaje kartę, a ja nic. Tu się na moment zaciął, bo taka reakcja była chyba mało spotykana. Wtedy zauważył to zdjęcie i... dziewczyny (bo na facetach to wrażenia nie zrobi), dobrze, że stałam przy barierkach, bo Kamil uśmiechnął się tak, że na bank nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa. W tamtej właśnie chwili przypomniałam sobie wszystkie sportowe (i pozasportowe też) emocje, które napędzały moje uwielbienie do skoków a które niestety na jakiś czas zapomniałam. Ale to już nie jest ważne. Wszystko wróciło i wróciło na dobre, utwierdzając mnie w przekonaniu, że to, co sobie kiedyś wymarzyłam to nadal to, do czego chcę dążyć. Nieważne, że nie do końca rozumiecie. Kiedyś dokładniej Wam to wyjaśnię, ale... to za kilka lat. O ile MJ's przetrwa.
To teraz szybko o Aleksie! Alexa spotkałam już w Zakopanem, ale jakoś tak nie przywiązywałam do niego wielkiej uwagi, bo moim głównym targetem tamtego wyjazdu był Kamil (serio? szok!). Byłam tam jednak z moją koleżanką Agą, która z kolei bardzo przywiązywała uwagę do Alexa. Wzięła od niego autograf, zrobiłam im wspólną fotkę, później poszłyśmy na piwo (już bez niego, niestety). No dobra, dwa piwa. Chyba. Mniejsza. Wracałyśmy do naszego hotelu, już lekko uchachane i uchichotane i jedna z nas rzuciła "sprawdźmy, czy całodobówka czuwa". No dobra, to idziemy. Całodobówka jest, ale poza tym ulica pusta. To idziemy dalej, aż na horyzoncie pojawia się jakiś człowiek. 
M.J.: Patrz, ktoś idzie.
Aga: Pewnie Alex.
M.J. i Aga: (pijacki rechot przepełniony poczuciem zajebistości)
M.J.: (gdy dojrzała wyraźnie nadchodzącą postać) (cenzura) Aga, to NAPRAWDĘ jest Alex...
Aga: (cenzura) (osłupienie)
Alex: (pogodnie) Hello!
M.J. i Aga: He... he... helo...
Tak było kiedyś w Zakopcu, a teraz Alex przechodził obok, już nie taki piękny i młody jak kiedyś (zdziadziałeś trochę, taka prawda), ale go zaczepiłam. Jak sobie poszedł to pomyślałam "cholera, Aga to jednak ma oko do facetów...". Spojrzenie ma bystre, czają się tam diabełki... poza tym, kurczę, ja tak lubię tego faceta, że nie wyobrażam sobie nie mieć jego podpisu! Czekam na zimowy sezon i trzymam kciuki za Norwegów, żeby odnaleźli dawną świetność.
Nie udało mi się zrobić zdjęcia z Piotrkiem, ale dobrze, że mam chociaż podpisy. Od czego są kolejne zawody? ;)

Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do końca tego wpisu. Nic nie wygraliście, ale bardzo mi miło, że ktoś to przeczytał. ;)

Pozdrawiam
M.J.

8 komentarzy: