Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sport. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sport. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 24 września 2015

Walter Hofer, Alexander Stoeckl, Richard Freitag, Manuel Poppinger, Piotr Żyła, Kamil Stoch

No to jestem. Obiecałam Wam gęste tłumaczenia, ale szczerze ich nie znoszę, zarówno czytać, jak i pisać. I nie wiem czego bardziej.
Dużo się u mnie ostatnio dzieje. Wydaje mi się, że pozytywnych rzeczy, więc w zasadzie powinnam się cieszyć. I chyba cieszę, bo żadnego doła, nawet małego, już dawno u siebie nie zauważyłam (odpukać!). Co to za rzeczy? Rzeczy w zasadzie z pozoru błahe, dotyczą mojego nudnego życia codziennego. Autografów na szczęście też przybywa, może nie jest to wyśniona ilość, ale zdecydowanie podpisy, o których można śnić. ;)
Na moim facebookowym profilu (przypominam, że go mam) wspominałam kiedyś o tym, że wrzesień zapowiadał się ciekawie. Chodziło o 40. Festiwal Filmowy w Gdyni, na którym miałam być obecna. Niestety musiałam zrezygnować z tego wyjazdu. Z ciężkim sercem, bo jednym z gości była Pani Jadwiga Barańska, którą kocham i wielbię całym sercem.
Możemy uznać to za gęste wytłumaczenia? Dobra. Odhaczone. 
Przejdźmy do nowego wpisu. Podczas gdy inni już dawno zostawili sprawę w tyle, ja postanowiłam nadal pławić się w fantastycznych wspomnieniach z Wisły.


O, w tej notce mam dużo do skomentowania. No to po kolei.
Albo nie, od końca. Cholera, no i nie wiem.
Dobra, zacznę ogólnie o zawodach.
W poprzednim wpisie wspominałam, że nie płaciłam za bilet na zawody. Wiecie, bardzo się z tego cieszę, bo gdybym płaciła, prawdopodobnie byłabym bardzo zła. Kupowałabym bilet na strefę stojącą (sektor B1 na TEJ mapie) i osiągnęłabym całe nic. Nie widać tego na mapkach i schematach, ale ten sektor nie przylega do zeskoku. Jeśli masz szczęście, długą rękę i odpowiednią miejscówkę, może złapiesz jakąś kartę autografową po zawodach, gdy skoczkowie wychodzą do barierki, ale to też nie jest gwarantowane, bo Ciebie i skoczka dzieli jeszcze przejście dla tzw.VIP-ów, którzy też chcą autograf, zdjęcie, chcą wyjść, jeść, pić, srać, generalnie im się wszystko należy, a przynajmniej tak im się wydaje. I mogą Ci ten autograf wyrwać sprzed nosa (przepraszam wszystkich, którym zabrałam kartę, serio, myślałam, że to dla mnie). Lepszym miejscem do zbierania podpisów jest sektor A3. Z tego co widziałam dosyć sporo skoczków zatrzymywało się przy kibicach po skoku. Na tym schemacie nie widać mojego sektora. W zasadzie widać, bo sektor B1 z tego schematu to sektor dla ludzi z akredytacją, przylega do zeskoku i do przejścia dla skoczków. Tam się zbiera i ogląda najlepiej. ;)
W kwestii zbierania podpisów mam jeszcze jedną uwagę. Zrozumcie, skoczek ma prawo odmówić podpisu. Wszystko zależy od tego w którym momencie go poprosicie. Z tego co zauważyłam nawet nie ma sensu prosić zawodnika po pierwszej serii (chyba że to "drugo-" czy nawet "trzecioligowy" skoczek, który nie ma szans na awans do serii finałowej). Pierwsza seria jest bardzo nerwowa, zawodnicy się spieszą, bo muszą przejść przez wszystkie kontrole i odprawy, skonsultować skok z milionem osób, na nowo się rozgrzać, wjechać na górę i skoczyć ponownie. To jest stres i gra, liczy się każda sekunda, a gdy X, Y czy Z zatrzyma się przy Kasi i Marysi, to dlaczego nie miałby się zatrzymać przy Janku? Przecież Janek też ma prawo prosić o autograf. A Tomek o zdjęcie. A cała masa innych osób o inne rzeczy. Po kwalifikacjach nie jest źle, ale najlepiej jest po serii finałowej, bo wtedy jest już luz, skoczkowie zabierają swoje zdjęcia i sami wychodzą do kibiców, jest już uśmiech i cierpliwość. Najlepszym dowodem jest Walter Hofer, którego każdy normalny człowiek po prostu się boi i spina się na sam jego widok. Ja też. Kiedy w trakcie zawodów przechodził obok mnie, aż czułam jak mnie coś mrozi. Zawody się kończą, Mazurek Dąbrowskiego wybrzmiał, migawki aparatów ucichły, Walter rusza w tłum, uśmiecha się, rozmawia, robi zdjęcia z kibicami, rozdaje autografy. Przysięgam, szczęka mi opadła. Z lekką obawą poprosiłam go o zdjęcie i autograf, więc wyobraźcie sobie moją minę, kiedy Walter Hofer mnie przytulił i sam złapał za telefon (telefon mu wyrwałam, dyrektor dyrektorem, ale jakby zepsuł to nie wiem, czy doczekałabym się rekompensaty...). Wniosek: nie taki diabeł Walter straszny, jak go malują. 
Dalej mamy Alexa, ale teraz powiem o Kamilu, bo boję się, że nie dotrwacie do końca wpisu, a koniecznie muszę o nim wspomnieć (bo od wielu lat jest moim najukochańszym skoczkiem, o czym pisałam już tysiąc razy). Oczywiście Kamil miał największe branie. Od razu napiszę sprostowanie, bo zaraz jakiś hejter (mam już hejterów, czy jeszcze nie osiągnęłam tego progu popularności?) mi wypomni, że zawsze krytykuję ludzi, którzy zbierają po dziesięć podpisów od tej samej osoby, a sama tak robię w kwestii Kamila. Otóż, moi drodzy potencjalni Hejterzy (tyle szacunku, że aż wielka litera), moja krytyka tyczy się ludzi, którzy robią tak za każdym razem. Owszem, mam 6 podpisów Kamila (tylko? serio?), ale tych sześć podpisów mam w sumie. Z trzech spotkań i dwóch listów (przy czym jeden dostałam ryczałtem z PZN-u), nie podsuwałam mu dziesięciu fotek pod nos paraliżując kolejkę. Ale wracając do meritum. Przed wyjazdem wyciągnęłam z albumu wywołaną fotkę z Kamilem (Tak, to ja. Chyba nie myśleliście, że młoda Cindy Crawford?) i uparłam się, że musi mi ją podpisać. Po zawodach stoję przy barierkach i czekam na niego, a po napierającym na moje plecy tłumie domyślam się, że jest już niedaleko. Wyciągam więc zdjęcie i mazak (moja uwaga: bierzcie grube markery. Zawsze.) i czekam. Idzie Kamil i tłum się ożywia, każdy coś chce, a on już niemal mechanicznie odpowiada i rozdaje karty: dzięki, proszę, proszę, dzięki, nie zapeszajmy, dzięki, jasne, dzięki. Doszedł do mnie, podaje kartę, a ja nic. Tu się na moment zaciął, bo taka reakcja była chyba mało spotykana. Wtedy zauważył to zdjęcie i... dziewczyny (bo na facetach to wrażenia nie zrobi), dobrze, że stałam przy barierkach, bo Kamil uśmiechnął się tak, że na bank nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa. W tamtej właśnie chwili przypomniałam sobie wszystkie sportowe (i pozasportowe też) emocje, które napędzały moje uwielbienie do skoków a które niestety na jakiś czas zapomniałam. Ale to już nie jest ważne. Wszystko wróciło i wróciło na dobre, utwierdzając mnie w przekonaniu, że to, co sobie kiedyś wymarzyłam to nadal to, do czego chcę dążyć. Nieważne, że nie do końca rozumiecie. Kiedyś dokładniej Wam to wyjaśnię, ale... to za kilka lat. O ile MJ's przetrwa.
To teraz szybko o Aleksie! Alexa spotkałam już w Zakopanem, ale jakoś tak nie przywiązywałam do niego wielkiej uwagi, bo moim głównym targetem tamtego wyjazdu był Kamil (serio? szok!). Byłam tam jednak z moją koleżanką Agą, która z kolei bardzo przywiązywała uwagę do Alexa. Wzięła od niego autograf, zrobiłam im wspólną fotkę, później poszłyśmy na piwo (już bez niego, niestety). No dobra, dwa piwa. Chyba. Mniejsza. Wracałyśmy do naszego hotelu, już lekko uchachane i uchichotane i jedna z nas rzuciła "sprawdźmy, czy całodobówka czuwa". No dobra, to idziemy. Całodobówka jest, ale poza tym ulica pusta. To idziemy dalej, aż na horyzoncie pojawia się jakiś człowiek. 
M.J.: Patrz, ktoś idzie.
Aga: Pewnie Alex.
M.J. i Aga: (pijacki rechot przepełniony poczuciem zajebistości)
M.J.: (gdy dojrzała wyraźnie nadchodzącą postać) (cenzura) Aga, to NAPRAWDĘ jest Alex...
Aga: (cenzura) (osłupienie)
Alex: (pogodnie) Hello!
M.J. i Aga: He... he... helo...
Tak było kiedyś w Zakopcu, a teraz Alex przechodził obok, już nie taki piękny i młody jak kiedyś (zdziadziałeś trochę, taka prawda), ale go zaczepiłam. Jak sobie poszedł to pomyślałam "cholera, Aga to jednak ma oko do facetów...". Spojrzenie ma bystre, czają się tam diabełki... poza tym, kurczę, ja tak lubię tego faceta, że nie wyobrażam sobie nie mieć jego podpisu! Czekam na zimowy sezon i trzymam kciuki za Norwegów, żeby odnaleźli dawną świetność.
Nie udało mi się zrobić zdjęcia z Piotrkiem, ale dobrze, że mam chociaż podpisy. Od czego są kolejne zawody? ;)

Gratuluję wszystkim, którzy dotrwali do końca tego wpisu. Nic nie wygraliście, ale bardzo mi miło, że ktoś to przeczytał. ;)

Pozdrawiam
M.J.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Thomas Diethart, Andreas Wank, Harri Olli, Jurij Tepes, Marinus Kraus, Stefan Kraft

Przyszła pora i na mnie. Na mnie i moje wspomnienia z Wisły. Część pierwsza:


Wszystkie podpisy zdobyłam osobiście podczas LGP w Wiśle w 2015 roku.

I teraz powiem Wam, jak to było i jak było. Bo ja w ogóle nie planowałam w tym roku jechać na skoki. Planowałam siedzieć w swojej pracy marzeń (którą rzuciłam, swoją drogą) i za psie grosze harować od rana do nocy. No ale pojechałam. I dostałam się do tak zwanych VIP-ów. Dostałam akredytację, nie płaciłam za bilet, a wszystko rozgrywało się centymetry ode mnie. Przysięgam. Płaciłam tylko za bilet na pierdolino (okazyjne dwie dychy!!!) i nocleg w najpiękniejszym miejscu na świecie. Kurna, ludzie, ja nie ogarniam, jak to się stało. M.J. miała więcej szczęścia niż rozumu i cudem jest nie to, że ja się w tych VIP-ach znalazłam, ale że ja tam cokolwiek zdobyłam. I że nie padłam na zawał wracając do hotelu, bo musiałam zapieprzać trzy kilometry pieszo, nocą, przez las. No, przez las było jakieś pół drogi, ale dżizys! Bo to wiadomo, co tam się czai? Niedźwiedzie, barszcz Sosnowskiego, napalony Peter Prevc? Nie wiem, co gorsze.
Byłam tam z koleżanką, która za skokami nie do końca teges, ale za to miała samochód i dobrze znała okolicę, więc pokazała mi różne zakątki. Co za tym idzie: całodobówki pod hotelem nie było. Nie tym razem.
Same skoki... no cóż, wyczuwam modę na Dawida Kubackiego. ;) Poza tym Wisła to nie Zakopane, nie było tej genialnej atmosfery, ale z drugiej strony była lepsza widoczność - nie atakowały mnie flagi ze wszystkich stron.
Dobra, resztę napiszę przy części drugiej. Niech no ja to tylko ogarnę...

Pozdrawiam (i jaram się na nowo!)
M.J.

sobota, 4 kwietnia 2015

Stefan Kraft

Jak mawia Jacek Stachurski: "Witajcie kochani"!
Piszę do Was dziś i piszę do Was skromnie, bo przedstawiam tylko jeden podpis. Oficjalnie powiem, że to wszystko zasługa szeregu najlepszych marketingowców, którzy ułożyli mi plan zagospodarowania blogiem, z którego jasno wynika, że właśnie teraz mam Wam przedstawić właśnie ten jeden podpis, by wzbudzić w Was ciekawość, która sprawi, że zapragniecie więcej i więcej EmDżejs Kolekszyn.
Nieoficjalnie zaś Wam powiem, że pozostałe zdjęcia są w aparacie i ni cholery nie chce mi się ich stamtąd wyciągać.


Podpis pochodzi z wymiany z Kasią, której po raz kolejny dziękuję.

Zanim zatopię swoje zęby w jedynym w swoim rodzaju serniku Oreo (który, nieskromnie dodam, zrobiłam sama i który jest najgenialniejszy na świecie) poślinię się trochę do Stefana, a właściwie do wafelków Mannera za jego plecami. BOŻE, TO SĄ NAJLEPSZE WAFELKI NA ŚWIECIE.
Dobra, bo w sumie jest dosyć późno, a mój tyłek i tak ostatnio wymknął się nieco spod kontroli. Jak zacznę o wafelkach to mogę nie wytrzymać i dziabnąć kawałek sernika. Albo dwa. Ewentualnie cały. 
No dobra, to o Stefanie. Ale te wafelki... mmm...
Nie od dziś wiadomo, że kocham skoki. I skoczków. Prawie wszystkich (tak, Peter, to o Tobie). Stefan też powoli wkrada się w moje łaski, aczkolwiek nie ma co liczyć na jakieś wysokie lokaty. Te od dawna są zajęte i na zmiany się nie zanosi.
Stefan jest młody, zdolny, przystojny i coś mu się udało. Gdyby był kobietą, nie lubiłabym go. Z tą przystojnością też mogłabym nie przesadzać, bo jest w nim coś takiego, co trochę mnie niepokoi, a przynajmniej nie przekonuje w stu procentach. Gdybym dalej była nastolatką, raczej nie sikałabym z wrażenia. Ale jakaśtam uroda wystąpiła.
Zaczął mnie przekonywać dopiero w tym sezonie, więc na jakieś ochy i achy jeszcze musicie zaczekać. Póki co jest okej.


Dziżas, nie wiem, rozumiecie coś z tego?

Zdrowych i słonecznych,
M.J.

czwartek, 1 maja 2014

Bracia, Boleslaw Krawczyk

Wybrałam się dziś na grilla. Cała masa... różnych pysznych rzeczy do picia i jedzenia wylądowała w moim koszyku, na nich kocyk, aparat i balsam do opalania. I było pięknie! Było naprawdę cudownie! Przez pierwszą godzinę. Później żałowałam, że nie wzięłam ze sobą kożucha. No cóż, zima zaskoczyła grillowców na Mazurach (przy czym nie wiem, czy istnieje słowo "grillowiec", ale udawajmy, że tak). Dzisiaj notka dość niemrawa pod kątem autografów, ale co ja na to poradzę, że nie mam dla Was żadnej petardy. W następnym wpisie będzie coś prosto z Hollywood, ale póki co musicie się zadowolić czymś z naszego rodzimego padołka.

Wysłałam: 17.03.2014r. LOR, SASE
Czekałam 17 dni.
Adres: Rock House Entertainment

OJESU jak ja kocham głos Piotra C. Bo - jeśli mam być szczera - ich zespołowe dźwięki raczej średnio mi podchodzą. Prócz jednej piosenki. Ale ten głos? Gdyby nawet Piotrek śpiewał instrukcję obsługi kserokopiarki na melodię "Ona sprząta dla mnie czy cokolwiektam robi" to i tak byłabym zachwycona. To jest ten typ głosów, przy których mam ciarki na każdym dźwięku. Tak przy okazji - Piotrek, jeśli kiedykolwiek to przeczytasz (co jest oczywiście cholernie wątpliwe, ale jednak): zaśpiewaj coś Springsteena!

Nie szukajcie w wyszukiwarkach. Ten gość nie ma nawet notki w Wikipedii. Ale kurde, jeśli ten ogromny napis jest prawdą, jeśli jeździł na rowerze przez 24 godziny bez przerwy chociażby na głupie, krótkie siku, to ja mam do niego wielki szacun. Wielki. Bo dla mnie dziesięć minut to dużo. Taki ze mnie sportowiec.

PS Bardzo nie lubię 'Nothing Else Matters' w oryginale. A w tej wersji ją polubiłam. ;)

Pozdrawiam
M.J.

środa, 23 kwietnia 2014

Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Jan Ziobro

Dziś sportowo. Znowu. Jak to tak, przecież ja i sport to wiecie, my tak razem to nie bardzo. Ale ja i sportowcy to inna bajka, tu już bardzo-bardzo. ;)
Dobra, nie mam wielkiego pomysłu na ten wpis. Napiszę tylko to, co trzeba. Wybaczcie.

Pewnego pięknego dnia spotkałam się z trzema niesamowitymi facetami... ;) I tak w moim zbiorze po raz kolejny zagościły podpisy Kamila i Dawida, a dodatkowo także Janka. Nie wiem, dlaczego zdjęcia wyszły takie, jakie wyszły. Technika mnie nie lubi.
Nie będę się po raz enty rozpływała nad cudownością Kamila (chociaż jak wspominam tamten dzień to NAPRAWDĘ o to trudno). I od razu sprostuję: nie pchałam się do niego. Ani po autograf, ani po wspólną fotkę. Tak po prostu... wyszło. Los chciał, że jak zbliżyłam się do początku kolejki, to Dawida akurat zmienił Kamil i chcąc-nie chcąc (nie chcąc, aha, kogo ja oszukuję) zrobiłam sobie zdjęcie z Kamilem. Z Dawidem też, bo trzeba mieć tu, a nie tu (dobra, to powiedzenie bez pokazywania ma niewiele sensu).
Chłopcy są naprawdę cudowni! Tylu ludzi na raz to ja chyba nigdy w życiu nie widziałam, a oni z uśmiechem na ustach każdemu odpowiadali, z każdym się witali, przytulali i tak dalej (wiem, że pewnie w umowie pod gwiazdką mieli to, że nie mogą narzekać, ale still). Kilka długich, ciężkich bądź co bądź godzin, a oni dalej z niesłabnącym entuzjazmem.
Ojej, miałam ich nie wychwalać.

Pozdrawiam
M.J.

PS 13 lajkerów! Szok, niedowierzanie, halucynacje z niedożywienia. Zapraszam do działu "Wymiana".

poniedziałek, 24 marca 2014

Sven Hannawald, Dawid Kubacki, Vladimir Buril

Ale się prosicie o nowy wpis, no, no, kto by pomyślał? Dziś będzie w sumie krótko. Nie mam żadnych nadzwyczajnych wynurzeń do przekazania. Życiowych prawd tym bardziej. Może poza jedną: zielona herbata jest smaczna i zdrowa.

Podpis zdobyła dla mnie moja Agnieszka, której po raz kolejny bardzo dziękuję, chociaż wiem, że i tak tego nie przeczyta (moich znajomych nie kręci czytanie mojego bloga, co jest w sumie smutne).
Niestety nie udało mi się być na tym spotkaniu. Z jednej strony cholernie żałuję (bo uwielbiam Svena, o czym już pisałam, chociaż niezbyt rozlegle), z drugiej może to i lepiej. Jeśli chodzi o angielski to ja nie jestem jakiś nejtiw spiker, a kiedy Sven spojrzałby na mnie tymi swoimi cudnymi oczami, to chyba nie wydukałabym nawet haj, Sven, ołmajgasz, ju ar grejt.
Jeśli chodzi o Svena, zawsze będę na tak. Jego reakcje... fakt, mogły budzić kiedyś niechęć (zero skojarzeń z Gregorem S., co Wy). Nie można było mu jednak odmówić talentu, stylu, techniki, hektolitrów potu wylewanych przy pracy. Wiecie co? On miał cholernie ciężkie życie. Nienawiść polskich kibiców, zaraz później skrajne uwielbienie polskich kibiców, wielkie boom na Hannawalda, anoreksja (bądź plotki o niej), depresja (?) i masa, masa innych rzeczy, o których teraz nawet nie pamiętam, bądź pamiętam źle, więc się nie wypowiem, żeby nie wprowadzać w błąd. Prócz uwielbienia mam do niego ogromny, ogromny szacunek i podziw. Chcę przeczytać tę książkę. Tak bardzo chcę przeczytać tę książkę.

Podpis zdobyłam dzięki wymianie z Wiktorią, której po raz kolejny bardzo dziękuję.
Dawid jest skoczkiem, którego nie ogarniam. W co drugim konkursie zajmuje 31. miejsce (przeanalizujcie sobie, bez kitu), skacze słabo, lub przeciętnie. Jak przyjdzie co do czego to spina poślady, nie wiem, coś się z nim dzieje tam w środku, BOOM, skacze jak marzenie, a później... znowu 31. W Zakopanem był (i nadal jest) moim bohaterem zawodów drużynowych. Wiem, że jest dobry i drużyna może na niego liczyć, ale ja go po prostu nie ogarniam.
Zapomniałabym. Jego sponsor, Manner, produkuje najlepsze wafelki na świecie. Nie, czekajcie. To nie są wafelki. To jest kawałek Nieba. Największa z dobroci. Najcenniejszy ze skarbów. Jejku, nie wie co to rozkosz, kto nie jadł wafelków Mannera. (Sypię reklamami na prawo i lewo, a nikt mi za to nie płaci. Taki skandal...)
PS Dawid ma piękne usta, gdyby ktoś mnie pytał o zdanie.

Podpis zdobyty został osobiście.
Pamiętacie historię o znajomym kogoś dla mnie znajomego? Cóż, wygląda na to, że ten ktoś znajomy oraz jego znajomy postanowili pamiętać o mnie (chyba) na stałe. A że podpisy są zbierane w miejscu zapomnianym przez ludzkość, to nie można tu mówić o jakiś spektakularnych nazwiskach (chociaż ostatnio był tam Krzysiek Hołowczyc, chyba zabłądził). Niemniej miło mi, że mam kogoś znajomego, kto o mnie pamięta, a ten znajomy kogoś znajomego, którego raz poprosił o przysługę, a ten znajomy znajomego pamięta o znajomym i jego znajomym oraz o słowie, które dał znajomemu, sprawiając radość znajomemu znajomego, czyli mnie. Chociaż nie ukrywam, że moja radość byłaby większa, gdybym chociaż wiedziała, kim są ludzie ze zdjęć.

Pozdrawiam
M.J.

niedziela, 2 lutego 2014

Kamil Stoch, Anders Bardal, Maciej Kot

Pozdrawiamy. Ja i mój wyrostek robaczkowy, który od środy nie może się zdecydować czy chce zostać wycięty, czy jednak nie.
A tak poza tym to właśnie to może być jedyna wolna chwila jaką mam od kilku tygodni i jaką będę miała przez kilka kolejnych, więc ja bym się na Waszym miejscu cieszyła, że poświęcam ją czytelnikom MJ's collection. Serio.
A jeszcze poza tym, dzisiejszy wpis będzie poświęcony tej - cytuję -"całej walizce autografów", jaką miałam przywieźć. Wiecie co? Nie miałam pojęcia, że tak ciężko jest złapać skoczków narciarskich (eureka, byłam w Zakopanem). No cóż, najwyraźniej skoki teraz w modzie. Albo skoczkowie. Zamiast walizki (której nawet nie miałam, tak swoją drogą) przywiozłam tylko trzy autografy. I całą masę pięknych wspomnień i spełnionych marzeń, chociaż to Was akurat nie obchodzi.


Kamil jest najukochańszy na świecie. Tyle powiem. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Po pierwsze dlatego, że... no cóż, jest Kamilem, któremu przecież kibicuję od kiedy pamiętam, a po drugie dlatego, że w "kolejce" do niego stało chyba z pięćdziesiąt osób (drugie tyle wyszło już od niego zanim wpuścili mnie za magiczne barierki) i każdej z nich cierpliwie podpisywał wszystkie podsuwane przedmioty, a później jeszcze się z każdym fotografował. Każdemu odpowiadał na potencjalne pytania, każdemu dziękował za dobre słowa i w ogóle żadnego zadzierania nosa, które się niektórym przydarzało (zero nazwisk tym razem, po prostu większość skoczków nie podchodziła do kibiców).
Na temat Andersa mam niewiele do powiedzenia. W sobotę był dość, hm... markotny, ale mimo wszystko podszedł do niewielkiego tłumu nawołujących go fanów. A właściwie fanek. I kibicek, bo ja zdecydowanie określam się tym drugim terminem. Tym zapunktował. Chociaż nie musiał, ja i bez tego go bardzo lubię. W niedzielę za to widziałam go w zdecydowanie lepszym humorze. ;)
Z Maćkiem nie spędziłam zbyt wiele czasu, więc nie wypowiem się na jego temat. Ale z tego co widziałam do niego też była całkiem spora kolejka, a nikomu nie odmówił podpisu. :)
Uwaga, w tym miejscu zaczyna się fala Narzekań i Wyżaleń M.J., którą śmiało można opuszczać. Albo czytać. Zapraszam, jakby co.
Z tego miejsca pragnę gorąco pozdrowić pana, który powiedział do Kamila "ciężkie życie Gwiazdora, co?". FACET, SERIO? GWIAZDORA? Ciesz się, że stałeś daleko, bo tyłek bolałby Cię do dziś. Dobra, ja już nie będę wracała do tematu Piotrka Żyły i całego "łał" wokół jego "śmiesznych wypowiedzi". Myślałam, że będę mogła sobie to darować, ale jednak nie mogę. Jeszcze parę lat temu, kiedy nasi chłopcy z Kamilem na czele (sorry, ale taka prawda) za przeproszeniem klepali bulę i w moim - dość szerokim - otoczeniu tylko ja im wiernie kibicowałam powtarzając, że oni niedługo będą skakać jak marzenie, wszyscy, kurna, WSZYSCY moi krewni i znajomi pukali się w łeb powtarzając, że jestem idiotką. Większość Polaków prześcigała się w wymyślaniu coraz to bardziej prześmiewczych haseł i nie wciskajcie mi kitu, że było inaczej. A później był Liberec 2009, Planica 2009, chłopcy się rozkręcali, skakali coraz lepiej, coraz równiej, a później Zakopane 2011 i nagle się okazało, że wszyscy im kibicowali od lat. BOŻE, może jestem przewrażliwiona, ale nic mnie tak nie denerwuje, jak pseudo-ludzie. Pseudo-kibice, pseudo-kolekcjonerzy, pseudo-fani, pseudo-metalowcy, pseudo-znawcy. To jest takie... polskie. Wychodzi na to, że chyba nie jestem patriotką.

Pozdrawiam
M.J.

PS WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO DLA MOJEGO KOLEGI ARKADIUSZA, KTÓRY WŁAŚNIE DZIŚ SIĘ STARZEJE (znaj me serce).

środa, 15 stycznia 2014

Dorota Kolak, Marian Opania, Lidia Chojecka

Tik-tak, tik-tak, takie opóźnienie! Zupełnie zapomniałam o MJ's collection. Publikuję dzisiaj, bo: 1) już czas 2) jutro wyjeżdżam i nie chcę robić zaległości z podpisami, bo z tego wyjazdu zamierzam przywieźć caaaaałą walizkę autografów. ;)
Przy okazji zachęcam Was - jak poprzedniego roku - do oddawania 1% podatku na Stowarzyszenie Pomocy Społecznej i Ochrony Zdrowia im. św. Łukasza. Więcej moich gorących namów, wylewów i zalewów możecie znaleźć tutaj.

Wysłałam: 7.12.2013r. LOR, SASE, fotografię
Czekałam miesiąc.
Adres: Teatr Wybrzeże

Tak, wiem, że Pani Dorota jest teraz "na fali" jeśli chodzi o autografy i do niedawna wyskakiwała z każdego bloga, ale ojejku. Ta babka jest fantastyczna. To już nie chodzi o to, czy ona gra wariatkę (przy czym nie znoszę tego słowa), alkoholiczkę, działaczkę społeczną czy teściową jakiejś Żabci. Czy na ekranie nosi eleganckie kiecki za kilka tysięcy czy sieciówkowe, kolorowe gatki do biegania. Jej, ona jest taka profesjonalna. Przykłada się do najmniejszego szczegółu i tworzy postać od podstaw. Co dwa dni kursuje z jednego krańca Polski na drugi, gra w teatrach, serialach, filmach i kto to raczy wiedzieć, co ona jeszcze robi. Dorota Kolak zagina czasoprzestrzeń i bardzo jej tego zazdroszczę!

Wysłałam: 21.10.2013r. LOR, SASE, 2 fotografie
Czekałam 2 miesiące
Adres: Teatr Ateneum

Ja nie wiem. Pana Opanię się po prostu lubi i choćby się bardzo, bardzo chciało, nie potrafi się jednoznacznie stwierdzić za co. Może za uśmiech. Może za taką mądrość bijącą z jego twarzy. Może za takie naturalne ciepło i respekt. A może zwyczajnie za talent aktorski, co byłoby trochę nudnawe?

Podpis został zdobyty osobiście.

Z całym szacunkiem dla jej Pani, ale niewiele o niej wiem. O niej i jej osiągnięciach, które wcale nie są takie małe. Gdzieś się wczytałam, ze piąte miejsce, że Olimpiada, że Halowa Mistrzyni, że rekordzistka, ale wiecie... ja już to mówiłam parę razy: ja i sport niespecjalnie się lubimy.
Znajomy kogoś dla mnie znajomego miał możliwość spotkać się z Lidią. Pamiętając o tym, że zbieram autografy, ten ktoś dla mnie znajomy poprosił swojego znajomego, żeby wziął podpis dla znajomego swojego znajomego, tym samym znajomemu dotrzymując słowa, a temu znajomemu sprawiając radość. Ot, prosta historia.

Pozdrawiam
M.J.

wtorek, 23 lipca 2013

G. Schlierenzauer, M. Koch, M. Hirscher

Okej, dość już tego.
Nie pisałam, bo chciałam zostawić sobie jakąś bramkę, jakieś wyjście awaryjne, rezerwę, bla, bla, i tak dalej. Ale ile można? W końcu dojdzie do tego, że o mnie zapomnicie, a mój blog zgnije w czczych odmętach bagna szerzej znanego jako Internet.
Wracamy do sytuacji sprzed roku, dwóch, trzech... Nie wiem, co zrobiłam swojemu listonoszowi, ale najwyraźniej bardzo go to uraziło, bo przynosi mi tylko rachunki. W zasadzie nie tylko, bo przynosi mi też gorsze rzeczy. I zaproszenie na wesele. No ale przecież już wspomniałam o "gorszych rzeczach". Tak na wszelki wypadek: oficjalnie przepraszam wszystkich listonoszów świata (teraz czekajcie na lawinę z Waszych skrzynek)!


Pisałam w sprawie jednego, dostałam trzech. Niestety tylko na papierze (jeśli wiecie, co mam na myśli).

Wysyłałam e-mail. Adresu oczywiście nie podaję, ale bardzo dziękuję Kolekcjonerce
Wysłałam:  30.06.2013r.
Czekałam 3 dni (!!!).

Uwielbiam Gregora Schlierenzauera i nie wstydzę się głośno do tego przyznać. Za co go uwielbiam? Paradoksalnie za wszystko to, za co nienawidzi go cała reszta świata. ;) Mianowicie za OGROMNY talent, wolę walki, młodość (taki sukces w takim wieku? normalnie w takich sytuacjach z mojej strony lecą "hejty" i szczera nienawiść, a nie uwielbienie. Wiedz, że coś się dzieje!), teatralność, zadziorność i bezczelność. Bo chodzi o to, że w tej całej otoczce Wielkiego Schlierenzauera, w tych teatralnych gestach i wybuchach emocji w stronę sędziów tkwi ogromny, wyrazisty charakter. A ja obok takich charakterów nie przechodzę obojętnie.
Do Martina Kocha nie żywię aż takich emocji, ale zawsze zwracam na niego uwagę podczas zawodów, więc jest to bardzo przyjemny bonus.
Trzeciego pana nie znam w ogóle. Nie mam pojęcia kim on jest, przyznam to od razu. Dostałam ten podpis jako dodatek i... ej, no przecież nie wyrzucę!

Pozdrawiam
M.J.

czwartek, 11 kwietnia 2013

L. Pavarotti, E. Krakowska, E. Jungowska, J. Polomski, J. Tylman, M. Schmitt, R. Moss

Skończy się na tym, że tytuł będzie dłuższy od samej notki. :(

Wszystkie podpisy pochodzą z wymiany z Andrzejem, któremu po raz kolejny bardzo serdecznie dziękuję (jeśli to czyta).

Okej, zdjęcia w zasadzie mówią same za siebie. :)
Co do autentyczności - autograf Pana Połomskiego z jednej strony jest nadrukowany, z drugiej autentyczny. Także podpis Ronna Mossa wydaje mi się być autopenem, ewentualnie pre-printem, ale pisałam kiedyś do tego Pana (dla niewtajemniczonych - Ronn Moss to Ridge z "Mody na sukces" ;) ) i nie doczekałam się odpowiedzi, więc czym by to nie było - jestem zadowolona. :)


Kocham tę piosenkę - tak a'propos pierwszego podpisu. ;)

Pozdrawiam
M.J.

czwartek, 28 marca 2013

Seweryn Krajewski, Piotr Zyla

Witajcie po przerwie. Mam dla Was najgłupszą (ale i najszczerszą) wymówkę dla usprawiedliwienia swojej nieobecności jaką w życiu słyszeliście. Mianowicie: wyjeżdżając z domu nie zabrałam ze sobą skanów autografów, a z doświadczenia wiem, że notki bez skanów nie cieszą się zbytnią popularnością... ;)
Notka nie będzie krótka, a wręcz przeciwnie. Obawiam się, że rozpiszę się jak nigdy, w pewnym momencie wylewając na Was, potencjalnych czytelników, wszystkie swoje złości i gorycze z ostatnich dni. Ale spokojnie, przyjdzie na to czas. Zostaniecie o tym poinformowani odpowiednio wcześniej, więc jeśli nie będziecie chcieli czytać moich przepełnionych wściekłością wypocin, po prostu je odpuścicie. Swoją drogą - jak zapytał kiedyś mój kolega Dejw - ciekawa jestem, czy czytacie moje notki, czy tylko oglądacie zdjęcia i adresy... ;)

Wysłałam: 14.02.2013r. LOR, SASE, zdjęcie
Czekałam 13 dni, dostałam podpisane zdjęcie i... prywatny list od kompletnie obcej mi osoby do drugiej kompletnie obcej mi osoby, rozpakowany, razem z kopertą.
Adres: chyba się Wam przyśniło. ;)

Gdybyście widzieli moją minę, gdy otworzyłam przesyłkę i znalazłam zapisaną drobnym druczkiem kartkę formatu A4 do "kochanej cioteczki". Pomyślałam, że ktoś z biura Pana Krajewskiego wrzucił ją przez przypadek do mojej koperty. Następnego dnia odesłałam list do nadawcy (adres był na kopercie, którą też znalazłam w środku), oczywiście nie czytając go. Mam swoje zasady.
A Pan Seweryn? To mój Geniusz. Jeden z najwspanialszych kompozytorów, autorów tekstów i wokalistów w jednym jakich oglądała polska scena muzyczna.
Muszę, po prostu muszę wkleić jakiś utwór. A że nie mogłam się zdecydować na jeden, wklejam dwa - moje ukochane. W tych przypadkach tekstów nie napisał co prawda Pan Krajewski, ale są cudowne.


Zmieniłam zdanie. Zamiast czterech dodam dziś tylko dwa autografy - notka i tak jest już długa...

Uwaga! W tym miejscu zaczyna się wpis przepełniony wściekłością i nienawiścią oraz ogólnie pojętym "hejtem". Jeśli nie chcesz - nie czytaj. Bardzo możliwe, że jest o Tobie. Z całym szacunkiem.

Wysłałam: 5.02.2013r. LOR, SASE
Czekałam 17 dni, dostałam podpisaną kartę sportowca.
Adres: nie. Sori.

Ten Pan nazywa się Piotr Żyła i jest sportowcem. Nie pajacem, nie showmanem, tylko skoczkiem. I to piekielnie dobrym. Chcę go przedstawić, bo jak widzę na którymś z kolei blogu tekst w stylu "ten autograf jest od polskiego sportowca znanego głównie ze śmiesznych wypowiedzi" to zalewa mnie krew jasna, przejrzysta i ognista.
W tym momencie bardzo żałuję, że nie dodałam tej notki jakiś miesiąc temu, gdy tylko dostałam ten podpis. Teraz przecież Piotrek jest gwiazdą, wybitnym sportowcem (bo przecież dwa razy stał na podium, jej, natychmiast trzeba go docenić), ulubieńcem tłumów, ma tysiące wiernych fanów na fejsie i tak dalej. To nic, że dwa miesiące temu było ich o kilkadziesiąt/set tysięcy mniej. To nic, że gdy nasza drużyna jeszcze do niedawna - jakby nie patrzeć - "klepała bulę" a ja im kibicowałam, to wszyscy pukali się w czoło. To nic, że teraz ci sami ludzie uważają się za najwierniejszych kibiców.
To nie jest tak, że ja im bronię, czy coś. Wiadomo, każdy się cieszy, gdy "nasi" odnoszą sukcesy. Tylko boli mnie, gdy widzę pseudokibiców najgłośniej piejących z zachwytu. Skoki narciarskie to coś, co traktuję bardzo, bardzo serio. Chyba najbardziej na świecie. I - do jasnej cholery! Zobaczymy, gdzie będą ci nowi fani, gdy za kilka miesięcy/lat polscy zawodnicy (odpukać w niemalowane) stracą formę, albo gdy Piotrek (o ile jest to możliwe) przestanie udzielać "śmiesznych wywiadów, z których głównie jest znany". Jeśli zostaną, w myśl zasady "dumni po zwycięstwie, wierni po porażce" - będę przeszczęśliwa. Jeśli nie - ludzi nie zmienię. Ale przynajmniej mogę sobie ponarzekać.
Dziękuję za uwagę.

Pozdrawiam
M.J.

środa, 27 lutego 2013

Otylia Jedrzejczak, Artur Zmijewski

Witajcie, moi najukochańsi!
Okej, trochę się podlizuję. Nie było mnie tu jakiś czas i mam nadzieję, że Ci, którzy jeszcze ostali się w skromnych szeregach moich czytelników, jakoś mi to wybaczą.
Jak widać na załączonym obrazku, mam dobry humor. Ale jak tu nie mieć? Pogoda jest tak wspaniała, tak ciepła, tak bosko... pachnąca, że uśmiech sam wprasza się na twarz.
Ach, zapomniałam o najważniejszym. Dziękuję, bardzo dziękuję za ten odzew. Skromny, ale cudowny! Cały czas zachęcam do przekazywania 1% podatku na Stowarzyszenie im. Św. Łukasza, wszystkie informacje w poście niżej.


Wysłałam: 20.09.2012r. LOR, SASE, zdjęcie
Czekałam 4 miesiące i 2 tygodnie, dostałam swoje zdjęcie podpisane i dwa dodatkowe zdjęcia od Pani Otylii.
Adres: O nie, aż tak dobrego humoru nie mam. ;)

Ja i sport może nie idziemy ze sobą w parze (chociaż wiele mu ostatnio zawdzięczam), ale bez przesady, nawet ja mam swoich ulubieńców... Między innymi naszą "Motylię", dzięki której tak wiele razy "Mazurek Dąbrowskiego" rozbrzmiewał na najważniejszych światowych imprezach.
Adresu Wam nie podałam i mam nadzieję, że mnie nie ukamienujecie. Po prostu nie wiem, czy adres na który pisałam jest jeszcze aktualny (podejrzewam, że niekoniecznie).



Wysłałam: 13.01.2013r. LOR, SASE, zdjęcie
Czekałam 3 tygodnie.
Adres:
Agencja L*Gwiazdy
ul. Chełmska 19/21,
bud. "LIPSK", pokój 400
00-724 Warszawa

Gdybym była facetem (rozwiewam wszelkie wątpliwości: nie, nie jestem. Przy okazji pozdrawiam wszystkich, którzy oglądali w poniedziałek wieczorem film dokumentalny o facecie w ciąży. I nie mam pojęcia co to ma do rzeczy.) to chciałabym starzeć się tak jak on. W mojej osobistej liście TOP 10 Facetów jak wino Artur Ż. okupuje jedną z czołowych pozycji. No i oczywiście jest fantastycznym aktorem.

Pozdrawiam
M.J.

niedziela, 4 listopada 2012

Dev Patel, Slash, Wolfgang Loitzl

Jutro prawdopodobnie nadejdzie najpiękniejszy dzień w moim stosunkowo krótkim (chociaż nie najkrótszym...)  życiu, więc aby zabić czas piszę do Was tych kilka prostych słów. Dziś podpisy ważne, nie wymarzone (poza Wolfim, bo kocham prawie wszystkich skoczków narciarskich :3 ), ale ważne. Nawet bardzo. :)


Wysłałam: LOR, SAE, 2 fotografie
Czekałam: miesiąc i 3 tygodnie
Dostałam obie fotografie podpisane.
Adres:
Curtis Brown Group Ltd.
Haymarket House
5th Floor
28-29 Haymarket
London SW1Y 4SP
UK

List wysłałam na przełomie sierpnia i września.
Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że Dev poprawnie napisał moje imię! :)


Wysłałam: LOR, SASE, zdjęcie
Dostałam swoje zdjęcie podpisane.
Czekałam: 10 dni od koncertu w o2 Academy Brixton
Adres: Via Venue (nieaktualny)

Stwierdziłam, że nie doczekam się odpowiedzi z P.O. Box, więc wysłałam prośbę na przypadkowo znaleziony adres VV.





Wysłałam: LOR, SAE
Czekałam: 2,5 miesiąca
Dostałam podpisaną kartę sportowca.
Adres:
Roedschitz 1
8983 Bad Mittendorf
Austria

List wysłałam na przełomie lipca i sierpnia.
Jak wspomniałam wcześniej, uwielbiam prawie wszystkich skoczków narciarskich, a Wolfi jest zdecydowanie jednym z moich ulubionych!
Na znaczku też go znalazłam. ;)


Dziękuję za uwagę. Idę teraz wypić kolejną melisę, coby mi serce przedwcześnie z tych nerwów nie wysiadło.

Pozdrawiam
M.J.