czwartek, 18 kwietnia 2013

Wlodzimierz Szaranowicz, Helen Mirren, Kevin Bacon

Sprawa wygląda tak: mój humor jest dziś wybitnie nieciekawy. Wiem, że mało Was to interesuje, więc możecie przewijać tę część tekstu. Śmiało. Dalej. Jeszcze dalej. Aż do zdjęć. A ja sobie ponarzekam.
Narzekania wbrew pozorom nie będzie dużo. Chociaż takie stwierdzenie jeszcze nigdy się nie sprawdziło, a ja za każdym razem zostaję oskarżana o kłamstwa... cóż.
Ogólnie jest do bani. Wszystko jest do bani. Mam tylko nadzieję, że mój permanentny pech świadczy o mojej inteligencji - tak w opozycji do ludowej mądrości "głupi ma zawsze szczęście". Jeśli tak, moje IQ ma pewnie z 300 punktów (właściwie jaka jest możliwa maksymalna liczba?). Jakby było mało, zaczęła się wiosna, w powietrze wzbiło się wszelkiego rodzaju pyłkopodobne paskudztwo i od razu wylądowałam w chusteczkach, zakichana, zasmarkana i zakaszlana. Ave, wiosno. Och, jak dobrze, że przynajmniej mam Lady Pank w głośnikach. Chociaż tyle szczęścia.


Wysłałam: 12.03.2013r. LOR, SASE, zdjęcie
Czekałam dziewięć dni, odpowiedź dostałam listem poleconym w "firmowej" kopercie - moje SASE było w środku, nienaruszone.
Adres: TVP Sport

Okej, ten facet to ikona. Legenda. Mistrz. Geniusz. Idol. Nie ma drugiego takiego, przynajmniej w dziedzinie, którą sobie najbardziej upodobał (dla niewtajemniczonych: skoki narciarskie). Jejku, kocham go i bardzo, bardzo żałuję, że komentuje teraz tak rzadko. Tyle wspomnień! Tyle wspólnych przeżyć!
Te jego emocje, to odpływanie myślami w kompletnie inny temat... Tego się nie tłumaczy, to trzeba poczuć. ;)


Wysłałam: 16.03.2013r. LOR, SASE, zdjęcie
Czekałam trzynaście dni.
Adres: via 'The Audience' (chyba już nieaktualny)

Jejku. Taka aktorka. Wiecie, ja naprawdę czasem gdy wyjmuję z kopert podpisy nie wierzę w to, co widzę. Ja, z moim pechem? Takie podpisy?! Jej. Ta Pani jest wspaniała, piękna, tak bardzo utalentowana! Cudowna nie tylko w "Królowej", ale i "Dziewczynach z kalendarza" czy ostatnim "Hitchcocku".
Może na zdjęciu tego nie widać, ale z lewej strony jest dedykacja. :)


Wysłałam: 23.02.2013r. LOR, SASE, zdjęcie
Czekałam dwadzieścia pięć dni.
Adres: via 'The Following' (chyba już nieaktualny)

Oglądaliście "Footloose"? Ale tę oryginalną wersję z '84 roku, nie remake sprzed dwóch lat. Nie? Jeżu drogi, natychmiast mi to nadrobić! Lata osiemdziesiąte to cudowna dekada, a ten film nią kipi! A oto Ren MacCormack. Trochę się postarzał, ale powiedziałabym, że czas zadziałał na jego korzyść. If you know what I mean. :3

No i proszę, mój humor uległ pewnej poprawie. Muszę robić to częściej. To jest, pisać notki. I chyba nawet mam jeszcze jakieś podpisy w zanadrzu (ale uprzedzam, że notka może pojawić się dopiero w majówkę!). ;)

Pozdrawiam
M.J.

czwartek, 11 kwietnia 2013

L. Pavarotti, E. Krakowska, E. Jungowska, J. Polomski, J. Tylman, M. Schmitt, R. Moss

Skończy się na tym, że tytuł będzie dłuższy od samej notki. :(

Wszystkie podpisy pochodzą z wymiany z Andrzejem, któremu po raz kolejny bardzo serdecznie dziękuję (jeśli to czyta).

Okej, zdjęcia w zasadzie mówią same za siebie. :)
Co do autentyczności - autograf Pana Połomskiego z jednej strony jest nadrukowany, z drugiej autentyczny. Także podpis Ronna Mossa wydaje mi się być autopenem, ewentualnie pre-printem, ale pisałam kiedyś do tego Pana (dla niewtajemniczonych - Ronn Moss to Ridge z "Mody na sukces" ;) ) i nie doczekałam się odpowiedzi, więc czym by to nie było - jestem zadowolona. :)


Kocham tę piosenkę - tak a'propos pierwszego podpisu. ;)

Pozdrawiam
M.J.

piątek, 5 kwietnia 2013

Hurts, Anna Maria Jopek

Chyba za mocno Was rozpieszczam, notki w tak krótkim odstępie czasowym? Odzwyczaiłam się od tego. I Wy pewnie też.
Cóż, znalazłam wolną chwilę między nauką z historii literatury a nauką z kultury języka i forma odpoczynku, jaką wybrałam była oczywista: notka.


Podpis został zdobyty osobiście w warszawskim Empiku.

A ludzi było co niemiara. Serio, powrót do przeszłości jak znalazł, tylko te wysypujące się produkty z półek trochę nie pasowały mi do obrazka. "Ogonek" zakręcał jakieś sześć, może siedem razy, panował rygor i surowe ograniczenia, a słyszałam nawet o Panu z paralizatorem.
Ale grają całkiem fajnie (przy całej mojej niechęci i antypatii do słowa "fajnie"). Zalatuje trochę latami osiemdziesiątymi, moją absolutnie ulubioną dekadą pod względem, hm, kulturalno-dźwiękowym. ;)


Podpisy zostały zdobyte osobiście po koncercie w mojej małej miejscowości.

I przy okazji się w niej zakochałam. Okej, to zabrzmiało dziwnie, więc precyzuję: w jej muzyce, niebywałej muzykalności, ogromnym talencie, charyzmie, scenicznym zachowaniu i... panu basiście. ;)
Gdy zobaczyłam ogłoszenie o jej koncercie, z zaskoczeniem stwierdziłam, że tak naprawdę nie znam jej twórczości. Kupiłam więc dwa bilety i pozwoliłam się zaczarować.
Z tego miejsca chcę zdementować wszystkie stereotypy, jakoby AMJ była i tworzyła muzykę "nudną i monotonną". Jest bardzo etniczna, często melancholijna, ale po prostu nie jest dla każdego. Muszę też dodać, że miała absolutnie genialnych muzyków i pomimo tego, że występowali tylko we trójkę, efekt był lepszy niż przy całej filharmonii. ;)
Gdybyście mieli okazję: idźcie. Posłuchajcie. Jeśli usiądziecie w pierwszym rzędzie, to zostaniecie też obsypani serduszkowym konfetti.
 

Pozdrawiam
M.J.